A już teraz zapraszam Was na ostatni już fragment Letniej Opowieści pt." Gdzie jest Fafka"
-Jacek chodu.
I tyle nas widzieli.
Biegliśmy na oślep przez dłuższą chwilę nie oglądając się za siebie. Zresztą było ciemno i tak byśmy nic nie widzieli. W końcu musieliśmy się zatrzymać bo już nie mieliśmy siły biec dalej.
- Jacek udało się. Zrobiliśmy go w bambuko. Ale jazda.
Cieszyłem się , że mój plan stworzony w jednej chwili okazał się planem doskonałym.
- Teraz musimy wrócić jakoś do klasztoru i spotkać się z tą biedną dziewczyną.
- A gdzie jest twój pies? - spytał z troską w głosie Jacek.
- Pewnie pilnuje dziewczyny, da sobie radę. Nie martw sie o niego.
– Chłopaki to wy? - spytał dziewczęcy głos wydobywający się z krzaków.
- To my. A ty kto jesteś i co tu robisz? - spytaliśmy razem jak na komendę.
- To ja dziewczyna z klasztoru.- odpowiedziała dziewczyna cichutko i rozpłakała się.
Podbiegłem do krzaków, rozgarnąłem gałęzie, kalecząc palce do krwi kolcami wystającymi z gałęzi tarniny. Moim oczom ukazała się płacząca zakonnica. Miała podrapane aż do krwi ręce i twarz. Cała drżała. Zdenerwowałem się na nią.
- Dziewczyno miałaś czekać na nas przy klasztorze. Po co tutaj przybiegłaś? - pytałem ją zdenerwowany. Dziewczyna cały czas popłakiwała. Nic nie mówiła, siedziała jak trusia i patrzyła przed siebie.
Dajmy jej spokój.- odezwał się Jacek. Dziewczyna i tak już ma za swoje.
- Muszę tam iść.- odezwała się nagle dziewczyna.
Może uda mi się wślizgnąć do klasztoru przez nikogo nie zauważona.- powiedziała stanowczo.
- To moja ostatnia i jedyna szansa. Ruszyła w kierunku miasta, za nią Jacek i Bartek.
-Po co wy za mną idziecie? Sama dam sobie radę. Nie potrzebuję was. Teraz będę miała same kłopoty przez wasze pomysły i plany. Skąd wy właściwie się tutaj wzięliście?
- Bo widzisz.... Przyjechaliśmy do naszej mamy.- Powiedziałem szybko.
-Do królowej Bony.- Szybko wyjaśnił całą sytuację Jacek.
- Właśnie musimy koniecznie widzieć się z królową Boną- dodałem.
- No właśnie my przyjechaliśmy do królowej Bony.- potwierdził Jacek.
- Czy możesz nam pomóc dostać się przed jej oblicze? - skromnie zapytał.
- Nie,nie mogę wam pomóc w dostaniu się przed oblicze Bony i nie możecie ze mną iść do miasta
w takich ubraniach. Zaraz zacznie świtać, ludzie wyjdą na ulicę i będzie kłopot.Musimy zdobyć jakieś ubrania – zadecydowała dziewczyna – zostańcie tutaj a ja pójdę się rozejrzeć. Może coś wymyślę. Dziewczyna pobiegła chyłkiem w stronę bramy wejściowej do miasta. Ale zaraz wróciła. -Poproszę o zwrot mojego habitu.
-Ależ oczywiście, bardzo proszę- zażartowałem i oddałem dziewczynie habit, raczej to co z niego zostało. Dziewczyna w pośpiechu go założyła i pobiegła dalej. Chłopcy zostali w krzakach. Rozmawiali o tym co się z nimi stało i nie mogli znaleźć sensownego wytłumaczenia zaistniałego faktu. Zakonnica wróciła szybciej niż się spodziewali, razem z nią przybiegł Dżoker. Miała ze sobą tobołek , był też z nią jakiś chłopak.
-Już jesteśmy z powrotem. To jest Józek, przywozi warzywa do klasztoru. Nic się nie bójcie , pomoże nam. Masz załóż to – podała Fafce tobołek.
- Co to jest ? - spytał chłopak i z rozwiązywał tobołek.
- To jest ubranie dla ciebie po starszym barcie Józka. Dla Jacka też mam ubranie. Spójrzcie na Józka, u nas tak chodzą ubrani chłopcy a nie w jakiś...
-Dżinsach – dokończyłem zdanie. Chłopcy zaczęli przymierzać ubrania.
- Fe ! Jak to cuchnie rybami i jakie to brudne. Nie założę tego! - stwierdziłem kategorycznie.
-Jak chcesz, ale pamiętaj jak was złapią i wtrąca do więzienia, ja nie będę mogła wam pomóc. Fafce przypomniała się lekcja historii, na której dziwnym trafem akuratnie był i historyk opowiadał jakim torturom byli poddawani więźniowie odbywający karę w lochach.
- Namyśleliście się? - spytała dziewczyna
- Dobrze założymy te śmierdzące ubrania ale przy pierwszej sposobności pozbędziemy się ich- odpowiedziałem za Jacka i za siebie.
- Jacek nie masz przypadkiem dezodorantu ze sobą. Fuj jak to cuchnie. Zwymiotuje chyba- marudził pod nosem Fafka.
Jackowi było obojętne co na siebie włoży, byle tylko nie wtrącili go do lochu.
- Odwróć się , musimy się przebrać- rozkazałem zakonnicy.
- Teraz zajmie się wami Józek. Pójdziecie do niego. Wieczorem w Sulejowie będzie huczna zabawa z okazji przyjazdu królowej Bony do Piotrkowa. Będzie dużo ludzi, nikt was nie zauważy. Może uda się wam podejść do królowej. Powodzenia.
- Dzięki za pomoc. Zobaczymy się jeszcze. - spytałem cicho.
- Nie wiem. Powodzenia. Zakonnica odeszła szybko w stronę bramy prowadzącej do miasta a my zostaliśmy sami z Józkiem. Chłopak powiedział abyśmy szli za nim. Mieszkał z rodzicami za murami miasta w nędznej drewnianej chacie krytej słomą. Już świtało kiedy doszliśmy na miejsce. Matka Józka od razu podała nam jedzenie. W glinianym dzbanku było zsiadłe mleko a w głębokiej misce ziemniaki polane cuchnącym łojem. Ponaglała nas do jedzenia. Broniłem się jak mogłem. Jacek też.
Jak tylko spojrzałem na stół od razu mnie mdliło. Józka nie można było utrzymać tak rwał się do jedzenia.
- Poczekaj- mówiła matka- najpierw goście,potem ty.
-Proszę mu pozwolić, jak ma apetyt niech sobie chłopak nie żałuje. Ja nie jestem głodny. Zjadłem śniadanie, które miało dużo kalorii- powiedziałem i szybko tego pożałowałem.
– Czego dużo zjadłeś? - spytała matka Józka. Szybko zorientowałem się, że popełniłem gafę. Matka Józka nie wie co to są kalorie. Szybko naprawiłem swój błąd.
- Zjadłem kaszę i jestem syty- skłamałem.
Kobieta ożywiła się.
- Kasza jest zdrowa i daje siłę. Mamy też i kaszę zaraz przyniosę.
- Nie trzeba. Jesteśmy zmęczeni. Możemy się gdzieś przespać?- spytałem ziewając.
- Józek zaprowadź chłopców do stodoły na siano. Tam Wam będzie dobrze. Siano pięknie pachnie i usypia – powiedziała uśmiechając się matka Józka. -
- Pięknie dziękujemy za gościnę- ukłonił się w pas Jacek.
- Poszliśmy z Jackiem do szopy na siano i więcej nic nie pamiętam. Wieczorem obudziła nas matka Józka szarpiąc za ręce.
- Wstawajcie pora iść do Sulejowa. Zaczyna się tam zabawa. Będzie królowa Bona z dworem.
Biegliśmy przez las, z daleka majaczyły jakieś małe punkty światła. Było bardzo ciemno, prawie nic nie widziałem. Biegłem na oślep za Józkiem.
– Józek stój- krzyknąłem
Józek zatrzymał się jak na komendę. Jego oczy pytały co się stało.
- Przecież nie mamy przebrania na zabawę- stwierdziłem załamanym głosem.
- Nic się nie martw. Jest ciemno, nikt nawet tego nie zauważy – wydusił z siebie Jacek i pobiegliśmy dalej.
- Jacek ja już nie mam siły, zatrzymaj się, chociaż na małą chwilkę - prosiłem Jacka zdyszanym głosem.
- A mówiłem trenuj ze mną bieganie po parku bo kiedyś może ci się przydać, to ty wolałeś uganiać się za tą rudą Paulinką z III c. To teraz masz co chciałeś.
Nagle usłyszeliśmy jakiś warkot jakby samochodu. Warkot zbliżał się do nas coraz bliżej aż w końcu zza krzaków ujrzeliśmy białe światła mijania i samochód… ale czyj to był samochód nie uwierzycie mi. Koło nas przejechał sam Pan Tomasz.W pierwszej chwili myślałem, że zwariowałem ale Jacek mnie uszczypnął w łokieć i zapytał.
- Ty widzisz to co ja widzę? Przecież to sam Pan Tomasz
Mimo, że było ciemno zauważyłem na twarzy Pana Tomasz również zdziwienie.
- Chłopcy co wy tu u licha robicie po nocy?
- Bo my proszę pana…- zaczął się jąkać Jacek- bo my proszę pana idziemy do Sulejowa na zabawę z okazji przyjazdu Królowej Bony na łowy, mamy dla niej arcy ważną wiadomość – wyrecytowałem jednym tchem.
- To dobrze się składa bo ja też się wybieram w te strony. Wskakujcie to was podwiozę.
I tym dziwnym zbiegiem okoliczności dojechaliśmy na zabawę do Sulejowa. Serdecznie podzękowaliśmy naszemu wybawcy i wspólnie z Józkiem udaliśmy się do miejsca gdzie odbywała się zabawa.
Na rynku było gwarno i wesoło. Ludzie bawili się,tańczyli.
- Gdzie jest królowa - spytałem z niecierpliwością.
CDN.
Tekst: Małgorzata Skiba-Skibińska
Drodzy Czytelnicy nie chcę Was zanudzać przygodami Fafki, ale jeżeli będziecie mieli ochotę poczytać o dalszych losach naszych bohaterów, napiszcie mi w komentarzach, chętnie spełnię Wasze prośby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz